Rozmowa z Veljko Nikitoviciem, którą przeprowadził dziennikarz „Dziennika Wschodniego”.
Który moment sezonu był kluczowy dla Górnika, powrót Veljko Nikitovicia do jedenastki po serii nieudanych meczów?
– Może zawodnicy tej drużyny lepiej czuli się z Velem na boisku niż bez Vela. Bo Velo w pewnych sytuacjach krzyknął, co trafiało do ich serca i nóg. Uważam, że kluczowy był wyjazd do Gdyni, gdzie przegraliśmy ważny mecz. Po jego zakończeniu usiedliśmy i szczerze ze sobą porozmawialiśmy. Powiedzieliśmy sobie kilka gorzkich i mocnych słów. Stwierdziliśmy też, po raz kolejny, że nie chcemy być frajerami pierwszej ligi, bo już kilka razy byliśmy blisko i za każdym razem nam nie wychodziło. Byliśmy liderem tabeli, a potem upragniony awans zaczął się powoli oddalać i to na samym finiszu sezonu. Ale tym razem wreszcie się udało, z czego bardzo się cieszę. Wracając do Łęcznej z Rumunii było to moim marzeniem, aby znowu zagrać w ekstraklasie. Żeby jeszcze raz na nasz stadion przyjeżdżały Wisła, Legia i inne renomowane firmy.
Bramki w końcówkach to wasz znak rozpoznawczy?
– Zostaliśmy dobrze przygotowani fizycznie, bardzo ciężko pracowaliśmy zimą. Trener Jurij Szatałow trzymał nas silną ręką. Gole w końcówkach świadczą o tym, że nasza drużyna nigdy nie zwieszała głowy i walczyła do ostatnich minut. Takiej mecze jak z Sandecją, kiedy przegrywaliśmy w 88 min, a mimo to potrafiliśmy zwyciężyć, albo w Niepołomicach, dawały nam kopa.
Jest pan jednym z ważniejszych zawodników Górnika, czy jednak najważniejszym?
– Przez jedenaście lat pobytu w Łęcznej zostawiłem tutaj kawał serca i zdrowia. Do swojego zawodu podchodziłem w taki sposób, że najważniejsza była drużyna i co ja mogę jej dać, a nie ona mnie. Nigdy nie byłem zawodnikiem od fajerwerków, ale robiłem co do mnie należało. Cieszę się, że docenili to kibice i trener Szatałow też w końcu to zrobił. Chłopaki z zespołu powiedzieli, że kiedy ja jestem na boisku, wtedy czują się pewniej. I gdy Velo krzyknie, inaczej to odbierają.
Jest pan jak ojciec?
– Między mną, a niektórymi chłopakami jest już spora różnica wieku (śmiech – przyp. red.).
A może Veljko Nikitogić to łęczyński „special one”, bo tylko dla pana podczas fety puszczono z głośników specjalną piosenkę?
– To była kibicowska przyśpiewka Crveny Zvezdy. Jestem znany z tego, że sympatyzuję z belgradzkim klubem i nasi łęczyńscy kibice zrobili mi niespodziankę. To było super. Fani docenili mój wkład i to co zrobiłem dla Górnika. Teraz jest czas święta, pojadę odpocząć do Serbii, ale potem trzeba wracać do ciężkiej pracy. Nie chcemy być drużyną, która awansowała do ekstraklasy, a za rok znowu wróci do pierwszej ligi. Dosyć już pierwszej ligi! Trzeba się radować, bo wszyscy po paru latach wiemy, choć trudno w to uwierzyć, jak wyglądał pierwszy awans. Ten został wywalczony czysto.
Jest pan już umówiony na rozmowę z prezesem Arturem Kapelko w sprawie przedłużenia umowy?
– Spokojnie, przed nami jeszcze mecz w Olsztynie.
Premii wystarczy na nowy samochód?
– Skąd wiecie, że chcę zmienić auto?! Ale rzeczywiście, żona zaczęła mnie trochę męczyć. Po raz drugi zostanę ojcem, rodzina się powiększy i ten samochód może okazać się za mały.
Premia za awans była ustalona jeszcze przed rozpoczęciem sezonu?
– Wtedy mało kto wierzył, że możemy wejść do ekstraklasy. Dopiero na zakończenie pierwszej rundy wszystko zaczęło się układać. Jednak premia za awans jest.
Wysoka?
– Nieważne, nie rozmawiajmy o pieniądzach. Premia jest taka, że wszyscy będą zadowoleni, zasłużyliśmy na nią.
źródło: Dziennik Wschodni