Serwis kibiców Górnika Łęczna

Jakub Jaroszyński: Przed każdym meczem proszę Boga o to, żebym zszedł z boiska bez kontuzji

Ojciec, Piotr wprowadzał Górnika Łęczna do ekstraklasy. Brat, Paweł niedawno zamienił Cracovię na Chievo Werona. Teraz na piłkarskie boiska wbiega kolejny z Jaroszyńskich, Jakub. 17-latek w wywiadzie dla Lubsport opowiada m.in. o pracy w kopalni, o opasce kapitańskiej, o derbach z Motorem oraz o wierze w Boga.

Jak się ma na nazwisko Jaroszyński, to jest opcja, żeby nie kopać piłki?
– Cztery lata temu zerwałem więzadła w kolanie. W efekcie prawie trzy lata nie grałem w piłkę. Coś tam kopałem na Orlikach. To, że tata był piłkarzem Górnika, to, że brat grał w Lotto Ekstraklasie, że gra w kadrze U21, a teraz trafił do włoskiej Serie A, bardzo mnie motywowało. Postanowiłem przejąć pałeczkę. Postanowiłem powalczyć o powrót do profesjonalnej piłki. Przeszedłem badania. Okazało się, że ze zdrowiem jest wszystko w porządku. Wróciłem. Zacząłem grać w makrolidze i po roku dostałem szansę treningów z pierwszym zespołem Górnika Łęczna. Mogę się wiele nauczyć od taty i Pawła. Jak najbardziej, chciałbym im dorównać. Podczas tej trzyletniej pauzy pojawiały się różne myśli. Mogło być tak, że nie wróciłbym do piłki.

Tata i brat są Twoimi wzorami na boisku?
– Zdecydowanie. Dzięki ich podpowiedziom się rozwijam. Staję się lepszym piłkarzem. Chciałbym tak jak i oni zagrać na najwyższym szczeblu w kraju.

A jak oglądasz mecze Pawła, to zdarza Ci się go skrytykować?
– Jasne. Wytykam mu głupie straty i złe ustawienie. Jak oglądamy jego występy razem z tatą, to praktycznie każde jego zagranie jest skomentowane. Jeśli chodzić o całość jego gry, to jest na co popatrzeć. Kawał piłkarza.

Nie myślałeś, żeby się chociaż wyłamać z rodzinnego schematu i nie grać w obronie?
– Powiem Ci ciekawostkę: Tata, Paweł i ja – wszyscy zaczynaliśmy grać na napastniku, ale czas pokazał, że przeznaczeniem Jaroszyńskich jest gra w obronie (śmiech).

Górnik nie słynął ze stawiania na młodych piłkarzy. Twojemu bratu wyszło, bo szybko uciekł z Lubelszczyzny.
– Po ostatnim sezonie miałem dużo propozycji. Byłem na testach w Zagłębiu Lubin. Była oferta z Motoru Lublin i z tego, co wiem, bardzo mnie tam chcieli. Jagiellonia też mnie zapraszała na testy, ale stwierdziliśmy wspólnie z rodzicami, że najlepiej będzie zostać w Łęcznej. Skończę szkołę i powalczę o pierwszy skład.

Jakby Górnik nie spadł, to dostałbyś szansę gry w pierwszym zespole?
– Szczerze? Nie. Powiem więcej, pewnie bym nawet nie dostał kontraktu w drużynie o porównywalnej renomie. Veljko Nikitović mówił, że od tej pory w klubie będzie się stawiało na młodych i tak wyszło, że ktoś mnie wyhaczył no i dzisiaj gram w I lidze.

Wcześniej zatrzymywałeś na treningach Bartłomieja Greniuka, a teraz Grzegorza Bonina.
– Znaczy z Bartkiem Greniukiem, to akurat byłem tylko raz w „dwójce” na treningu. Jeśli chodzi o Grzesia Bonina, to klasa sama w sobie. Bardzo ciężko zabrać mu piłkę. On spokojnie mógłby grać jeszcze w Lotto Ekstraklasie. Nie ma co porównywać Grzesia z Bartkiem. Dwa różne światy. Duża różnica. Przeskok między makroligą a I ligą jest bardzo duży. Wokół mam wielu doświadczonych piłkarzy. Jest kogo podpatrywać i od kogo się uczyć.

Największe braki – ze względu na wiek – masz w aspektach fizycznych?
– Zdecydowanie aspekty fizyczne. Trzy lata nie grałem w piłkę. Tego się nie nadrobić z dnia na dzień.

Sergiusz Prusak nie słynie z tego, że jest oazą spokoju. Jak młodemu piłkarzowi współpracuje się z zawodnikiem o takim charakterze?
– „Serek” panuje w szatni. On podtrzymuje ten zespół. Dba o atmosferę. Jak nie idzie, to potrafi konkretnie opierdzielić. Zresztą, z tego jest znany, że nie trzyma języka za zębami. Ale poza tym tego bardzo pozytywny człowiek. Zupełnie inny niż ten, który potrafi drzeć się i opierniczać kogoś przez 90 minut. „Serek” jest naprawdę przesympatycznym gościem.

Ciężko było się wkupić w szatni?
– Początki były trudne. Jak przekroczyłem próg, to nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Zresztą nie tylko ja, bo cała nasza szóstka czuła się podobnie. My młode chłopaki, a tu taki Bonin, którego wcześniej mogliśmy oglądać co najwyżej z wysokości trybun. Ale chłopaki nas dobrze przyjęli. Teraz to już czujemy się pewnie w szatni.

Czujesz, że możesz zostać modelowym przykładem Górnika pt. „Młody, zdolny wychowanek”?
– To jeszcze za wcześnie. Czas pokaże.

W sparingu z Maccabi Natanja zostałeś kapitanem drużyny. To chyba nie przypadek?
– To były niezłe jaja z tym sparingiem. Wchodziłem na boisko właśnie za Grzesia Bonina i to on mi dał opaskę. Ponoć pod nosem powiedział: „Zanieś opaskę Dawidowi Smugowi„. Właśnie Dawid był najstarszy na boisku i to on powinien ją założyć. Ale ja tego nie usłyszałem. Dopiero po meczu chłopaki mi powiedzieli. Założyłem opaskę i poprowadziłem drużynę do końca. Skończyło się 2:1 dla nas.

Opaska dużo ważyła?
– W ogóle. Nawet nie patrzyłem czy spada. Po prostu grałem swoje.

Jako piłkarza z klubowym DNA bolało cię, gdy Górnik musiał grać w Lublinie?
– Tak. Atmosfera była słaba. Kibiców nie było. Te mecze na Arenie były takie… dziwne. Poza tym to, że Górnik grał w Lublinie, powodowało, że my młodzi, rzadko mogliśmy być na meczach pierwszej drużyny, a przez to nie mogliśmy podpatrywać starszych kolegów. Wbrew pozorom z takiego oglądania też można wiele wyciągnąć.

Mecze z Motorem Lublin postrzegasz jako derby?
– Porównałbym nawet te spotkania do derbów Krakowa. Może to nie do końca to samo, ale pod pewnymi względami obie konfrontacje są zbliżone. Odkąd pamiętam, na Motor wszyscy się spinaliśmy i graliśmy na 200%. To nie są zwykłe mecze, to nawet nie są zwykłe derby. Mecze Górnika z Motorem to derby województwa.

Przed debiutem z Odrą Opole odczuwałeś stres?
– Co Ty. Do 70′ byłem przekonany, że pojechałem na wycieczkę. Rozgrzewałem się, nawet nie myśląc, że wejdę. I nagle woła mnie trener Tomasz Kafarski. „Wchodzisz, przebieraj się”. Serce waliło, jak nie wiem. Zmieniałem Łukasza Wiecha. Stoję przy linii, czekam na niego, a krew się gotuje. Ale kiedy wszedłem na boisko, to czułem tylko spokój. Wiedziałem, co mam grać, a stres opadł.

Czy przed wejściem na boisko przeżegnałeś się?
– Nie ukrywam tego, że jestem osobą wierzącą. Przed każdym meczem proszę Boga o to, żebym zszedł z boiska bez kontuzji.

Pewnie modliłeś się też o lepszy wynik, niż 3:0 w plecy.
– To nie o to chodzi. Wynik na boisku mogę zmienić, a tego, że ktoś wjedzie we mnie i połamie mi nogę, nie mogę nawet przewidzieć. Robiąc znak krzyża, pomodliłem się, aby zejść z boiska o własnych siłach.

Mariusz Wlazły, który też nie kryje się ze swoją religijnością, słynie chociażby z tego, że nie przeklina na boisku.
– Faul to faul. Jest gwizdek i nie ma co się denerwować. To po prostu element gry. Na boisku wiara w Boga z reguły objawia się tym znakiem krzyża przy wbiegnięciu na murawę. Ale to nie jest tak, że nie chcę mieć połamanej nogi i modlę się według zasady: „jak trwoga, to do Boga”. Jestem lektorem. Od dziewięciu lat służę do ołtarza. Dwa lata temu razem z tatą byłem na pielgrzymce do Częstochowy. Super wspominam tamten czas. Teraz już nie bardzo mam jak jeździć na pielgrzymki. Wiadomo – mecze, treningi…

Pewnie wielokrotnie grałeś w turnieju o puchar dekanatu.
– Co roku są organizowane takie rozgrywki dla ministrantów i lektorów. Jeszcze jako piłkarz grup młodzieżowych Górnika grałem w tych turniejach, czynnie wspierając drużynę parafialną. Szło nam różnie (śmiech). Teraz gdy jestem już członkiem pierwszego zespołu, pewnie nawet nie dostałbym pozwolenia z klubu na grę w tym pucharze.

Wrócę do Twojej pozycji na boisku. Zdaje się, że masz nietypowe hobby jak na obrońcę.
– Nie wiem o czym mówisz (śmiech).

Obiło mi się o uszy, że relaksujesz się, strzelając do innych.
Chodzi o paintball? Po prostu poprzedni ksiądz organizował nam takie wypady. Paintball, ASG, lasergun. Świetna zabawa! Można odreagować, ale od strzelania z pistoletu na farbę nie będę lepszym napastnikiem (śmiech).

Boli dostać taką kulką?
Zależy, gdzie dostaniesz (śmiech). Ale z reguły bardzo boli.

Nie ma co ukrywać, Górnik znaczyłby dużo mniej, gdyby nie Bogdanka. Odczuwasz to mocniej niż inni piłkarze, bo Twój ojciec pracuje w kopalni.
– Szczerze mówiąc, w przyszłości chciałbym wskoczyć na miejsce taty.

Zaskoczyłeś mnie.
– Chodzę do Zespołu Szkół Górniczych, tutaj w Łęcznej. Myślę o przyszłości. Patrz na Pawła. On po zakończeniu kariery nie ma co ze sobą zrobić. Żadnych studiów nie ma. Teraz żałuje, że nie poszedł do technikum, bo przynajmniej fach miałby w ręku. Ja już teraz wiem, że po zakończeniu kariery będę miał łatwiejszy wstęp w życie.

Nie myślisz nad czymś bardziej typowym dla piłkarza? Może trenerka?
– To też jest opcja. Czas pokaże, ale teraz skupiam się na szkole. Chcę wszystko pozdawać i na dziś dzień bliżej mi do pracy w Bogdance niż na kurs trenerski.

Serio chcesz latać z kilofem na szychtę?
– Nie, nie (śmiech). Tata jest mechanikiem. Ja też jestem na profilu mechanicznym, więc raczej latania z kilofem nie będzie.

Twój brat niedawno zamienił Cracovię na Chievo. Gdzie Ty się widzisz w jego wieku?
– Trudno powiedzieć. Trzy lata mam stracone przez kontuzję. Straciłem dużo. Przed urazem byłem regularnie powoływany do kadry wojewódzkiej. Teraz na każdym treningu pracuję, żeby się odbudować. A gdzie będę w wieku Pawła? Nie mam pojęcia. Teraz jestem w Górniku Łęczna i chcę pokazać trenerowi, że warto na mnie stawiać.

Ale mógłbyś szepnąć do Pawła, żeby chociaż ogarnął Ci jakieś testy we Włoszech.
– Tak się chyba nie da, a szkoda (śmiech).

 

źródło: lubsport.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.